Warning: file_get_contents(http://hydra17.nazwa.pl/linker/paczki/vacuus.to-mim.opole.pl.txt): Failed to open stream: HTTP request failed! HTTP/1.1 404 Not Found in /home/server865654/ftp/paka.php on line 5

Warning: Undefined array key 1 in /home/server865654/ftp/paka.php on line 13

Warning: Undefined array key 2 in /home/server865654/ftp/paka.php on line 14

Warning: Undefined array key 3 in /home/server865654/ftp/paka.php on line 15

Warning: Undefined array key 4 in /home/server865654/ftp/paka.php on line 16

Warning: Undefined array key 5 in /home/server865654/ftp/paka.php on line 17
stką.

z najlepszych przyjaciółek jej i Sheili, potwierdziła

ją pod ostry strumień wody. - Nie powinienem jej dotykać. Kiedy Sayre chwyciła go za szyję i pocałowała buntowniczo, powinien pozwolić jej na to drobne zwycięstwo i odejść. Tylko że nie mógł. Nie potrafił jej zostawić. To, co zdarzyło się potem... Nie myśl o tym, co zdarzyło się potem. Ale nie potrafił się powstrzymać od rozpamiętywania, co między nimi zaszło. Na długo po tym, jak skończyła się ciepła woda, stał zlewany zimnymi strugami z prysznica, przeżywając tę scenę raz po raz, nie omijając nawet najmniejszego erotycznego szczegółu. Gdy wreszcie wyszedł z łazienki, Frito leżał już na swoim posłaniu u stóp łóżka. - Załatwiłeś, co trzeba? W odpowiedzi pies ziewnął i ułożył głowę na przednich łapach. - Biorę to za odpowiedź twierdzącą. Beck zaryglował drzwi i wskoczył do łóżka. Był zmęczony, ale nie śpiący. W ciemności kłopoty zwaliły się na niego niczym banda szyderczych klaunów. Chris i śledztwo w sprawie śmierci Danny'ego. Huff i to, jak jego atak serca odbije się na interesach Hoyle Enterprises. Charles Nielson i to, co trzeba było zrobić, żeby załatwić jego sprawę. Sayre. Sayre i jeszcze raz Sayre. Spotkał ją zaledwie wczoraj, a już spowodowała w jego życiu więcej zawirowań niż jakakolwiek inna kobieta. Była dla niego niebezpieczna z rozlicznych powodów. Zaangażowanie się w związek z nią zagroziłoby wszystkiemu, co budował od lat, naraziło na szwank całą pracę i czas, jaki zainwestował w Hoyle'ów. Sayre nie mogłaby jednak tego zmienić bez jego przyzwolenia, a nawet współpracy. Aby mogła podkopać wypracowaną przez niego pozycję, zrujnować przyszłość, musiałby sam najpierw dać jej ku temu możliwość, a potem świadomie pomóc. Dlatego rozwiązanie było proste: trzymać się od Sayre z daleka. Jego pragnienie było jednak o niebo silniejsze niż wola wytrwania w postanowieniu. Teraz, gdy odczuł jej temperament, jak mógłby o niej zapomnieć? Zasypiał z myślą: Nigdy nie powinienem jej dotykać. Z tym samym spostrzeżeniem obudził się godzinę później, na dźwięk telefonu komórkowego. Wspomniawszy na niedawny atak serca Huffa, obrócił się na drugi bok i chwycił komórkę leżącą na szafce nocnej. - Słucham? - Pan Merchant? - Tak. Kto mówi? - Fred Decluette. Był to jeden z brygadzistów w odlewni. Beck usiadł gwałtownie na łóżku. Musiało stać się coś złego. Po raz drugi w ciągu niespełna dwudziestu czterech godzin Beck przybył pospiesznie do szpitala miejskiego i wbiegł na izbę przyjęć. Czekał tam już na niego Fred Decluette, pracownik Hoyle Enterprises od trzydziestu kilku lat. Był zbudowany niczym hydrant i odznaczał się podobną wytrzymałością. Dziś wieczór wyglądał jednak na zdenerwowanego i schorowanego. W palcach z przerażającą siłą miętosił czapkę. Jego ubranie od stóp do głów ubrudzone było krwią. - Dziękuję, że pan przyjechał, panie Merchant. Za nic w świecie nie fatygowałbym pana w środku nocy, ale nie wiedziałem, do kogo jeszcze mógłbym zadzwonić. Pomyślałem, że powinien dowiedzieć się o tym ktoś z dyrekcji, a nie mogłem złapać pod telefonem awaryjnym pana Hoyle'a, to znaczy pana Chrisa. Z kolei pan Huff leży w szpitalu...
- Och, nie tylko ty byś brał. - Na jej wargach znowu zaigrał uśmiech, tym razem uroczo przekorny. - Jestem du¬żą dziewczynką, Wasza Wysokość, i wiem, czego chcę. - Na
drugiemu, lepiej rozumie samego siebie?
indziej. Rozpamiętywał jedno zdanie Badacza Łańcuchów:
A nawet jeśli, to co z tego? Przecież wcale jej to nie obchodzi. Nic a nic.
innego miała na myśli:
Tammy parsknęła z pogardą.
Tammy siedziała z Henrym na środku wielkiego hote¬lowego łoża. Podrzucała go, przytulała, obsypywała poca¬łunkami, próbując wywołać na jego buzi chociaż jeden uśmiech. Na próżno.
- Pani siostrzeńca.
Mark odwrócił się i zamarł.
A jednak książęca rodzina zniszczyła ją. Mark ponuro zacisnął wargi na myśl o tym, co spotkało jego matkę. Z tego właśnie powodu nie chciał mieć nic wspólnego z dwo¬rem, zamkiem, koroną i władzą. Owszem, spełni swój obo¬wiązek, ponieważ kocha swój kraj, ale nie zrobi nic więcej ponad to, co konieczne. Sceduje część uprawnień na par¬lament i rząd, a potem odda panowanie Henry'emu - ale to jeszcze odległa przyszłość. Na razie przekona Tammy, by zarządzała zamkiem, co umożliwi mu powrót do Renouys. Chciał uciec z królewskiej siedziby.
Zamilkli oboje.
którą wyglądały wysokie okna, nabrała lawendowego koloru, jak kilka storczyków w doniczkach, które kwitły obficie. Zapadał zmierzch. Soczysta zieleń paproci przywodziła na myśl chłód, tak upragniony po upalnym dniu. Oranżeria wydawała się oazą zapraszającą gości, by się odprężyli, wyciszyli. Jednak dziś potrzeba było czegoś więcej niż tylko atmosfery tropików, żeby go uspokoić. Huff ułożyl się na szezlongu z kilkoma poduszkami pod plecami. Trzymał w dłoni szklaneczkę z burbonem, ale nie palił, spełniając tym życzenie zmarłej żony, aby nie przynosić papierosów do tego pomieszczenia. - Dobrze się czujesz? - spytał Beck. - Zdaje się, że lepiej niż ty. Gdybyśmy mieli się założyć, który z nas ma teraz wyższe ciśnienie, postawiłbym pieniądze na ciebie, - Czy to takie oczywiste? - Powiedz mi, co się dzieje. Beck westchnął głośno i oparł się wygodniej o poduszki na krześle. - Obrywa się nam ze wszystkich stron, Huff. - Po kolei. - Po pierwsze, mamy kłopoty z Paulikiem. Rozmawiałem przez telefon z doglądającym go lekarzem. Prognozy na wyleczenie są dobre. Fizycznie Billy radzi sobie doskonale, tak jak się można było spodziewać. - Ale? - Ale wpadł w głęboką depresję. - To oznacza konieczność zatrudnienia psychologa burknął niezadowolony Huff. - Nie dostaliby na to pieniędzy, nawet gdyby wypełnili formularz, czego nie zrobili. Myślę, że powinniśmy im zaoferować opłacenie sesji u psychiatry. Huff skrzywił się z odrazą. - Ci lekarze nieźle nakręcają sobie koniunkturę. To przekręt. - W niektórych przypadkach zapewne tak. Zważywszy jednak, że Billy przechodzi ciężki okres pod względem emocjonalnym i umysłowym, wydaje się dość logicznym posunięciem. Poza tym przysporzyłoby to nam popularności, której desperacko potrzebujemy. - W porządku, ale tylko kilka spotkań - zdecydował Huff. - Nic na dłuższą metę. - Powiedzmy, pięć sesji. - Powiedzmy, trzy. Co jeszcze? - Pani Paulik. Nowy suv, który wysłaliśmy do niej wczoraj, stał na moim miejscu parkingowym, gdy przyjechałem do pracy dziś rano. Wysłałem robotników do jej domu, żeby wykonali część niezbędnych napraw, i tak dalej. Pani Paulik nie wpuściła ich za próg. Odesłała ich z kwitkiem, a potem zadzwoniła do mnie i oświadczyła, że mogę sobie włożyć moje łapówki wiadomo gdzie. Wyprowadza się z twojego domu, „twojego śmierdzącego domu", jak się wyraziła. I dodała, że jeśli myślimy, iż kilka kolorowych paciorków kupi jej milczenie, powinniśmy się jeszcze raz zastanowić. Huff pociągnął łyk burbona. - To jeszcze nie wszystko, prawda? - Nie - odpowiedział Beck z ociąganiem. - Zamierza nas pozwać. - Cholera jasna! Tak powiedziała? - Obiecała nam to. Mieszając bursztynowy płyn w szklaneczce, Huff zamyślił się na kilka chwil. - Założę się, że tego nie zrobi, Beck - rzekł wreszcie. - Swoimi groźbami próbuje zwrócić na
tyle. Są piękne i dbam o nie, ale żadne z nich nie jest Światłem Księżyca...

i wyciągnął miecz. Rycerz nie mógł dłużej czekać i już chciał rzucić się

- Bo z tamtej linii został już tylko Henry. Starszy brat Jeana-Paula, Franz, uwielbiał szybką jazdę i pięć lat temu zginął w wypadku samochodowym. Po nim władzę w kraju
- Beck, przystaw fotele dla naszych przedstawicieli prawa - zakomenderował Huff, rozparty w swoim fotelu. - Sam możesz usiąść obok mojej córki. Szeryf i detektyw Scott usiedli na fotelach podstawionych im przez Becka, On sam usadowił się obok Sayre. Spojrzała na ojca i zobaczyła znajomy diabelski błysk w jego oczach, gdy zdmuchnął płomień z kolejnej zapałki i wrzucił ją do popielniczki. - No dobrze, Rudy. Chciałeś tego spotkania, jesteśmy gotowi cię wysłuchać. Co ci chodzi po głowie? - spytał. Szeryf odchrząknął. - Jak wiesz, zatrudniłem Wayne'a jako detektywa w naszym wydziale policji - zaczął niemal przepraszająco. - I? - Wayne przeprowadził małe śledztwo w obozie rybackim, i doszedł do wniosku, że pewne fakty związane ze śmiercią Danny'ego się nie zgadzają. - Na przykład jakie? - Huff przeniósł wzrok na młodego zastępcę szeryfa. Wayne Scott siedział na samym brzeżku fotela, jak gdyby z niecierpliwością czekał, by wreszcie zabrać glos. - Strzelba, z której rzekomo zabił się denat... - Strzelba? - zdziwiła się Sayre. Kiedy Beck powiedział jej, że Danny zginął od strzału w głowę, założyła, że w grę wchodził pistolet. Nie miała encyklopedycznej wiedzy o broni palnej, ale zdecydowanie potrafiła rozróżnić pistolet od strzelby, podobnie jak rozmiary uszkodzeń, jakie powodowała każda z tych broni. W zależności od kalibru i trajektorii, kula wystrzelona z pistoletu przyłożonego do głowy człowieka spowodowałaby śmierć i rozległe obrażenia głowy. Nie mogłoby się to jednak równać z uszkodzeniami czaszki spowodowanymi przez strzał ze śrutówki. - Tak, proszę pani - odparł poważnie detektyw. - Nie miał żadnej szansy przeżycia. - Może powinien pan przejść do sedna sprawy - wtrącił Beck. - Problem w tym, panie Merchant, że ofiara wciąż miała na sobie buty. Przez kilka chwil wszyscy wpatrywali się w detektywa z osłupieniem. Pierwszy zareagował Huff: - Nie wiem, o co ci, do cholery, chodzi, ale... - Zaczekaj - Beck uniósł dłoń, uciszając Huffa. Patrzył na Scotta. - Myślę, że rozumiem zakłopotanie detektywa Scotta. Chris pokiwał głową, skubiąc dolną wargę. - Chodzi o to, w jaki sposób Danny pociągnął za spust - powiedział. - Tak jest - Scott gorliwie pokiwał głową. - Swego czasu badałem sprawę samobójstwa w Carthage, we wschodnim Teksasie. Ofiara zabiła się za pomocą strzelby, pociągając za spust dużym palcem u nogi. - Spojrzał na Sayre skruszony. - Proszę mi wybaczyć moją bezpośredniość, pani Hoyle. - Nie zamierzam zemdleć. A tak przy okazji, nazywam się Lynch. - Och, przepraszam. Myślałem... - W porządku. Proszę mówić dalej. Scott powiódł wzrokiem po twarzach zgromadzonych w pokoju osób. - Chciałem powiedzieć, że wszystkie inne fakty związane ze śmiercią pana Hoyle'a są podobne do tamtego przypadku, poza tą jedną rzeczą. W jaki sposób pociągnął za spust? Byłoby to dość skomplikowane, biorąc pod uwagę długość lufy i... jest jeszcze jedna rzecz, która mnie zastana-wia. To była dubeltówka. Obie komory były pełne. Jeżeli ktoś planuje zastrzelić się z
- Ale ja widzę! Nie umiem zarządzać posiadłością, w dodatku tak wielką!

W słuchawce zapanowała cisza.

Uważam więc, że nie mam wyboru, padło na
- Powinieneś się uspokoić, wiedząc, że z nim
Dziecinny gest. Nie zamierzał tam wchodzić.

Usiadł naprzeciw Bankiera trzymając Różę przy swojej twarzy i wpatrywał się twarz Bankiera. Czekał aż ten go

jest za kratkami, a ten będzie mógł swobodnie
Teraz wszystko się zmieniło.
- Nie, żadnego znaku życia - potwierdził Larry.